
Tam i wtedy. CONGO
Kobieta jest jak rzadka perła.
Trudna do zdobycia.
Niemożliwa do zapomnienia.
***
Z zamyślenia wyrwał go warkot podjeżdżającego pod apartament jeepa. Chwycił plecak i ulubioną czapkę z daszkiem, która gdyby miała taką okazję to któregoś wieczoru usiadłaby z nim na tarasie i przy zimnym piwie opowiedziałaby mu historie z jego życia, o których nie miał pojęcia. Darzona przez niego sentymentem, z lotu ptaka, po prostu widziała więcej, alternatywne wersje rzeczywistości przybierały bujne scenariusze, a co on wybierał… na to ostatecznie nie miała wpływu. I tak zawsze bawiła się świetnie. Zachichotała na myśl o jego minie, jedno piwo by nie starczyło, gdyby się dowiedział ile razy miał coś pod nosem, a szukał daleko…
Tak jak i chichotała teraz, gdy ten zatrzaskując za sobą drzwi, ciągle w zamyśleniu, zastanawiał się w zasadzie czemu tu jest. Wyprawy owszem, stwierdziłby wręcz że „zawsze, z chęcią”, tym razem jednak trochę się sobie dziwił. Decyzję podjął nie wie jak, kumpel zadzwonił, stwierdził że jest dobra oferta, on się zgodził, i oto są w Congo. Już miał z tego zażartować, gdy zorientował się, że w jeepie kumpla nie ma. Jego wzrok za to padł na kobiece kształty widziane od tyłu, w szczególności na wcięcie w talii opasane czarną, obcisłą koszulką z napisem „I love to make love”.
Nieco rozkojarzony dopiero po chwili pojął tłumaczenie kierowcy, że nastąpiła pomyłka w rezerwacjach, jego towarzysz jest już w trasie z ekipą znajomych tej oto Pani, firma przeprasza za niedogodności i w zamian serwuje dodatkowe atrakcje w trakcie wyprawy i w hotelu. Jego czapka z daszkiem rozluźniła się i oddała przekomarzaniom ze słońcem, a on jeszcze ciągle w zaskoczeniu, ale i przyjemnym pobudzeniu, popatrzył na nieznajomą, która nieporuszona przybyciem nowego towarzysza siedziała nieruchomo wpatrując się pobliskie zarośla. Dopiero teraz zobaczył, że miała na głowie duży, czarny kapelusz z szerokim rondem i beżową, opadającą na jej ramiona wstążką, wybitnie nietypowy jak na afrykańskie klimaty, prędzej na czerwony dywan, no ale z własnym stylem się nie dyskutuje…
Cześć, rzucił lekko, ale ani drgnęła. Nieco zdziwiony, ale i zaciekawiony, usiadł obok, jeep ruszył. Kierowca ochoczo opowiadał o mijanym krajobrazie, radośnie wtrącał anegdoty, jak gdyby chciał zatrzeć kiepski początek wycieczki. Odpowiadał mu zdawkowo wczuwając się w to, co działo się w aucie.
Lub raczej w to, co się nie działo. Nawet na niego nie popatrzyła, oparła łokieć o zgięte kolano i tak odgrodzona wpatrywała się w mijaną przyrodę i zwierzęta. Napis na obcisłej koszulce, kapelusz jak u Audrey Hepburn, styl bycia… na pierwszy rzut oka nic mu tu się nie zgadzało, ale co z tego skoro siedział zaintrygowany i nagle zorientował się, że chciałby poznać tę zdumiewającą kombinację…
Grunt to spontany wskutek których lądujesz na safari bez swojej ekipy za to z kobietą z…, z zamyślenia wyrwały go rozlewające się pod autem drgania, wnet za nimi usłyszał tętent zbliżających się kopyt. Przed ich oczami ukazało się stado przepięknych antylop, obrazek wyjęty niczym z programów na discovery. Przez dłuższą chwilę w milczeniu obserwowali dzikość natury, w której się znaleźli, stado słoni polewających się wodą, wylegujące się lwy i gdzieniegdzie widoczne gepardy. Było w tym coś niesamowitego i kojącego, coś wzniosłego i uspokajającego jednocześnie.
Ich zmysły wzroku, w pogoni za dzikością otaczającej natury, na moment się spotkały, nagle zawiał silny wiatr i swym zdecydowanym podmuchem poderwał jej kapelusz i poniósł w kierunku grupki zebr. Przez ułamek sekundy widział na jej twarzy zaskoczenie, już szykował się na konieczność zawracania, gdy nagle usłyszał jej śmiech. Odchyliła głowę do tyłu i szczerym, radosnym śmiechem, głęboko z brzucha, wydobywała z siebie całą gamę emocji. Wyrzuciła ręce do tyłu jakby chciała chwycić korony drzew w pakiecie ze słońcem i wiatrem i tak nasycona, wciąż się uśmiechając, powoli zwróciła się wprost do niego i patrząc mu spokojnie w oczy podała rękę. Cześć, jestem Pola.
Cześć, jestem Filip. Usłyszał siebie, choć był gdzie indziej, bo z obserwowanego przez kilka minut spektaklu wolności i radości, na tle dzikiego safari, nagle wyłoniło się coś jeszcze… na ułamek sekundy dostrzegł jej powiększone źrenice i poczuł ich nieokiełznaną czerń, potężną moc głębin, błysk, coś zaskakującego, ale z drugiej strony dziwnie oczywistego…
Niezła heca z tą zamianą nie? Jej głos przywrócił go do tu i teraz.
Spodziewaj się niespodziewanego, odparł z uśmiechem, mój kumpel rzekłby, że właśnie wszystko gra.
Czapeczka z daszkiem znów zachichotała i rozluźniła się jeszcze bardziej. Ach gdyby mógł widzieć swoje oczy i przez moment te rozszerzone źrenice….
***

