Zew Natury

Nie wszystko jest takie na jakie wygląda

Wchodziła na kolejny, precyzyjnie ułożony stopień. Przez moment zapomniała, że jest w górach, a po prostu wspina się po kamiennych schodach, nie wiedzieć po co i kiedy jest ich kres. Czuła jakby ciemność i ciasnotę korytarza, z którego nie można uciec, tymczasem z nieba lał się żar, a ogromną przestrzeń wokół zajmowały niskopnące kosodrzewiny. 

Czuła, że coś tu nie gra. Niby pięknie, widoczność na horyzoncie jak do szkicowania panoramy ołówkiem, a jednak we wnętrzu się gotowało. Narastała złość, wkurw, wręcz agresja. Podniosła nieco głowę i popatrzyła przed siebie, wężyk ludzi mozolnie pełznący na górę. Za nią, kiwające się, wpatrzone w ziemię głowy. Na kilka sekund ogarnęła ją panika. Poczuła chęć ucieczki i bezsilność, bo ani drzewa, ani cienia, ani zrozumienia jej stanu przez tych, którzy zadowoleni, choć jak w trybiku, przesuwali się w górę. Zawracać? Bez odzewu, nogi wrzuciły już tryb wchodzenia wyżej, jednak bez przyjemności, która towarzyszyła wyprawom w ostatnich miesiącach. Napierające myśli w stylu „o co ci chodzi?” pogoniła precz, ale ciekawskie wróciły i wystartowały z rozpustą.

***

Szedł drugi dzień, wszystko zgodnie z planem. Poza jednym, jak bumerang wracającym „o co ci chodzi?”, które skutecznie zostawiało smugę na spokojnym wnętrzu. Przyspieszał wtedy kroku nie zważając na stromiznę i drapiące jego nogi kosodrzewiny. Im szybciej dotrze na miejsce tym szybciej skończy się to… no właśnie, co?

Czuł narastającą złość. I niepokój. Jedno napędzało drugie, jakby bawiły się w kotka i myszkę i nie pozwalały uchwycić sedna tego, co tak naprawdę się dzieje. Jednak coraz większy ciężar w klatce piersiowej mówił sam za siebie. 

„Przecież obiecali” tłumaczył sobie wracając pamięcią do ich rozmowy, na której ustalili warunki dostarczenia tajnych informacji dla Czechosłowacji. 

Obiecali, ale nie dali słowa.

Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Zatrzymał się, żeby złapać oddech. 

Teraz już rozumiał skąd ta ich większa niż zwykle uprzejmość. 

To podstęp. 

Zrobił w tył zwrot i zaczął zbiegać kamienną ścieżką. To, na co nie mógł sobie wtedy pozwolić to wątpliwości. 

*** 

Wciągał przywiązany do liny średniej wielkości głaz. W zasadzie mógłby go spokojnie przenieść, ale ten, jako tysięczny z kolei, ważył już chyba z tonę. Krople ich krwi, na ułożonych już stopniach, mieniły się smutkiem. Promienie słońca wypalały na ich barkach kolejne odcienie brązu. Pot zalewał im twarz, choć może to były łzy. Niby rozległą, a jednak ciasną przestrzeń co jakiś czas przeszywał strzał i jęk tego, który w nagłym akcie desperacji śmiał wierzyć, że ucieknie. 

Wtedy po raz kolejny po wzgórzach niosły się słowa, że są bohaterami, że dla wyższej sprawy to czynią. Że żałosny ten, którego z nimi nie ma. 

Toteż on był i korzystał z tej szansy na lepsze jutro, o którym tak wzniośle mówili. 

Korzystał z szansy, ale nie lepszego jutra. Świadkami milczące kosodrzewiny i zakrwawione torfowiska. 

***

Spojrzała na siebie w lustrze i już wiedziała czemu ekspedientka w schronisku na jej widok się wzdrygnęła. 

Oczy. 

Czerwone, załzawione, tusz zbrylony na policzkach. Nos nie chciał być gorszy więc leciały z niego wodospady. I włos skołtuniony, jak szaleć to szaleć. Szła tak smarkając i łzawiąc fałszami chyba z 10 km. 

Wymarzone ukojenie przyszło w Samotni, niewielki cień choinki wystarczył, by z dala od wiatru i słońca wrócić do siebie. Uszanować każdy centymetr swojego jestestwa. Puścić swoją zadaniowość. Poczuć prawdę o rozryw-kach. 

I wziąć spokojne dziś w luksusach, to „lepsze jutro”, jako zapłatę za wszystkie misje i sprawy, którym jej przodkowie poświęcili życie.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *