Coś się we mnie budzi
Znali się od przedwczoraj, od jakichś 3 lat. Na żywo widzieli się raz, potem już tylko komunikatory na social media, pisanie, video rozmowy. Raz częściej, raz w ogóle. Spotkanie z gatunku „znam Cię od teraz, ale jakby od zawsze”.
Niezaskoczeni nagłym splotem wydarzeń i lekkością decyzji szli teraz obok siebie w milczeniu. Bardziej wydeptana ścieżka prowadziła na wprost, ale oni odbili w prawo. Dziki ogród i ich dzikie nogi prowadziły się same.
On: U mnie… Uziemienie. Bycie w swym bycie w obecnym niebycie. Rozciągnięty między materią i tym co niematerialne. Znajdywanie i szukanie, obserwacja i podążanie. Ja z innych „ja” łączące się w teraz. Głęboko w ziemi jednocześnie muskając opuszkami palców po astralu. To tak zawile pokrótce, ale mam nadzieję, że klarownie na „co u mnie”.
Popatrzył na nią poważnie, choć jego oczy urządzały właśnie fiestę i sypały konfetti.
Ona: Tak przypuszczałam. Odparła równie poważnie, jedynie kącik jej ust poległ i drżał z rozbawienia.
Ona: Nowy fryz?
On: No. Na lumpa.
Ona: Lepiej bym tego nie ujęła… Kąciki jej ust zwolniły blokadę wstrzemięźliwości i rozluźnione śmiały się w głos.
On: Daj spokój, z grzywką ach. Nie pamiętam jak fryzjer wygląda.
Ona: Wiesz co, dobrze że jesteś.
On: A tak, trochę jestem. Trochę mnie nie ma. Dzieje się. Albo i nie. Gdzieś się zagłębiam w siebie.
Ona: Haha nie zauważyłam! Rozbawione zmarszczki przy jej oczach wznosiły toast… „za ciekawość!”.
Zatrzymali się.
On: O tym miejscu Ci mówiłem, mam tutaj takie drzewko nad strumyczkiem ścięte, gdzie korzenie są nieco fantazyjnie ugięte.
Spojrzała. No jest drzewko ścięte, są korzenie fantazyjnie ugięte, i coś jeszcze… z pozoru nieatrakcyjne, bo jakieś nieforemne, niemedialne. A jednak tętniące życiem i zapraszające do tego życia tak, że trudno nie usiąść.
On: I sobie na nie siadam i podpinam do korzeni. I mi wczoraj powiedziało, żebym wziął blok dziś. I wziąłem.
Ona: Aaaaaha, no i wszystko jasne! Genialniś! To świetny tekst. Byłam pod wrażeniem… żywioły, drzewo, korzenie…
On: Może coś się gdzieś budzi uśpione we mnie przez lata. Dzisiaj sam jestem w szoku co toto się wydziało. Ten tekst. I chęć rysowania znów. Kiedyś miałem fazę w gimnazjum na rysowanie. Potem usłyszałem, że chujnia z grzybnią i patatajnią z moimi rysunkami i żebym sobie dał spokój, bo PROPORCJI nie trzymam i takie takie. A bo ja se może rysowałem nie z tego świata rzeczy, a co? Ale znielubiłem. A dziś…
Ona: … buch!
On: Buch!
On: Ja w ogóle miałem sen taki ostatnio, że mi się nie chce wracać do Wawy. Do tego betonu. No zjednoczenie czuję z przestrzenią, ziemią. Nie chcę tam mieszkać.
Ona: Haha, zgadnij co, ja też!!! Dwa dni temu zeszłam do podziemi, jakoś tak inaczej. Po raz pierwszy poczułam, że przeszłam przez portal. To bardzo subtelne.
On: Ja się zakopałem w ziemi. Nogi. I mi guzy zniknęły. Nie to, że biorę antybiotyki od ponad miesiąca i nic… Usiadłem na pniu, połączyłem się z korzeniami. Poczułem jak ten pień jest mną, a ja nim. I zacząłem kopać od tak, w ziemi. Wcześniej ściągnąłem buty ofkors i zakopałem do połowy łydki. Zacząłem składać moją chorobę w darze ziemi. I tak siedziałem dość długo. Potem, jak wróciłem do domu to poczułem taką ulgę, że jpdl. W nogach. I taką lekkość. Ja rano się budzę, a te deformacje – praktycznie niewidoczne. Zero bólu. Jest jeszcze trochę, ale totalnie bez porównania. No i takie oto się rzeczy wydziewają…
A co u Ciebie w podziemiach?
Zasłuchana i zapatrzona do tej pory w niego przeniosła wzrok na swoje nogi. Biały tren jej sukni rozlewał się po całej dolinie, a delikatny zapach żywego w dotyku materiału zapraszał do tańca. Upiła łyk szampana i odstawiła kieliszek na suto zastawiony stół.
Ona: U mnie w podziemiach…
Nie dokończyła, bo w tym momencie z nieba zaczęły padać grube krople deszczu.
Wracali szybkim marszem, a kolorowym konfetti sypano coraz bardziej.